Skip to content Skip to sidebar Skip to footer

TRIATHLON BIAŁKA – kosmiczny czas krótszego dystansu.

Ten triathlon to było istne szaleństwo, pod każdym względem. Totalny spontan, start po 4 godzinach spania, bike-fittingu i 700 kilometrach w samochodzie. Nie wspomnę już o tym, że pomyliliśmy miejscowości i triathlon okazał się być dobre 60 kilometrów od miejsca gdzie planowaliśmy weekend ze znojomymi. Emocje zmieniały się od pełnej euforii, do totalnego załamania i na odwrót. Nie tylko przez cały wyścig, ale i przez cały weekend. Wszystko co mogło pójść nie tak, poszło, okularki pękły mi na wejściu do wody, zapomniałam założyć czipa, zgubiłam okulary przeciwsłoneczne, dwa razy wbiegłam źle do strefy zmian i musiałam przeciskać się między rowerami, zegarek na multi-sporcie oczywiście prze-klikałam o kilka razy za dużo i zamiast zrobić jeden triathlon, na zegarku zrobiłam kilka. Ale nie ma tego złego, więc zacznijmy od początku.

 

13422356_1142179685802757_4028857500413559204_o

 

Przyjeżdżamy do Białki, jest noc, docieramy do miejscowości około 2 w nocy. Przejeżdżamy przez las i pokazują się pierwsze domy. Nawigacja źle nas poprowadziła, bo trafiliśmy w ślepą uliczkę, więc musimy objechać miejscowość i podjechać z drugiej strony żeby znaleźć domki, które zarezerwowaliśmy. Jest ciemno, młoda, nasz dzielny podróżnik ma już serdecznie dosyć fotelika, za nami już dobre 350 kilometrów robione w nocy. Nie powiem już o tym, że rano musiała przebyć, podobną podróż bo odwiedziliśmy Kraków. Histeria małej, nieznajome miejsce, ciemno, późno wszyscy zmęczeni, mamy powoli dość, ale zostało nam 300 metrów więc … jedziemy.

Za rogiem zaczął się totalny Armageddon, nie chciało mi się wierzyć, że jesteśmy w miejscu w którym jutro ma odbyć się triathlon. Nawalona młodzież, skacze krzyczy, rzuca nam się na samochód. Jedni uderzają w jeża kijem, drudzy wskakują na swoje samochody, głośna muzyka przedziera się przez każdą szybę samochodu, a co najgorsze musimy przejechać przez ten tłum. Nie będę pisać ile brzydkich słów wyleciało z naszych ust przejeżdżając tamtędy, nie będę pisać o aferze przy domkach, o histerii naszego na prawdę dzielnego dziecka. Nie będę pisać o tym, że szyby w naszym domku ruszały się prawie od odgłosu muzyki z zewnątrz, nie będę przyznawać się że dzwoniłam już do innych hoteli pytając się o noclegi, nie będę mówić o tym że chcieliśmy zawracać i rzucić to wszystko w siną dal. Po co nam to ? Jednak była 3 w nocy, więc wkurzeni, źli i zmęczeni wszyscy położyliśmy się spać chociaż na chwilę.

Domki, cóż mogę powiedzieć, miałam nadzieję, że będzie ciut lepiej, powiem tylko, że mogło być przynajmniej czyściej. Na szczęście mamy dla małej łóżeczko, jej pościele i kołdrę, jej poduszkę i misiaki, a my możemy na byle czym. Szkoda nam było jeszcze tylko Zosi cioci, która miała pojechać z nami na fajny weekend.

 

POBUDKA i NOWY WYMIAR RZECZYWISTOŚCI.

13329596_1646207545704351_2631024165422143473_o

 

Słyszę Rafała budzik gdzieś w tle, oczy się kleją, mają chyba inny pomysł na ten ranek. Pakiety startowe jednak czekają, więc trzeba się zwlec. Wychodzimy z domku, jesteśmy w totalnym lesie, jest pięknie. „Zosia będzie zachwycona jak wstanie”, pomyślałam. Ciocia została z małą, a my szybciutko polecieliśmy po pakiety startowe. Dziś ta sama Białka, przybrała zupełnie innego wymiaru. Zamiast głośnej muzyki i pijanych młodziaków, świeci słońce, jest pięknie. Woda mieni się gdzieś za drzewami, widać już jezioro. Dokoła tylko las i parę małych barów, które nie chce mi się wierzyć, że wczoraj pomieściły taką ilość imprezowiczów.

Wyciągamy stół na dwór, na którym później będziemy wciągać śniadanie i wsiadamy do auta. Trzeba zacząć ogarniać.

Płacimy, odbieramy pakiety startowe, szybki powrót do domku. Najtrudniejsza w byciu TRI MAMĄ, jest logistyka. Nie tylko muszę spakować siebie i nie zapomnieć niczego na zawody, ale rano zawsze też trzeba przygotować Zosię. Jej torbę i milion rzeczy na w razie co. Dlatego część mojej owsianki wpada do jej pojemniczka, przez co nie zjadam porządnego śniadania. Kawy nie dopijam, bo muszę przewidzieć zmiany pogody przez najbliższe 4 godziny. Do tego jakaś zabawka, przepraszam nie może być jakaś, tylko taka, która w razie co zawsze ją zainteresuje. Ah, jeszcze tylko kredki i kilka kartek to też pozwoli zając ją chociaż na chwilę. Torba młodej gotowa. Chyba. Zawsze jest chyba gotowa.

Zegarek pokazuje, że czas jechać. Modlę się więc, że wczoraj miałam łeb na karku kiedy pakowałam rzeczy triathlonowe do plecaka. Biorę go na plecy z nadzieją, że wszystko będzie w środku kiedy dotrzemy do strefy zmian.

 

 

STREFA ZMIAN.

Przyjeżdżamy na miejsce, wstawiamy rowery, standardowa procedura, rozpakowujemy się. Myślę, że wypada napisać kiedyś o tym osobny post, taki dla Was, taki do pomocy. Zosia oczywiście przeciska się ze mną pod płotkiem, pomaga przymocować gumki do butów, psuje wszystko co ustawiłam. Pomimo, że nie zawsze jest pomocna, z nią jest znacznie fajniej niż samemu. Wszystko gotowe ustawione więc możemy zaczynać. Biorę piankę w rękę i idę w stronę jeziora.

13403333_1629699533987423_5554686049573717887_o

 

Wraz z R czekamy na mały briefing przed startem. Organizator tłumaczy co i jak, ile kółek, gdzie jechać, gdzie biec i po czym. Pianki mamy już na sobie czekamy na wejście do wody. Wszyscy ruszyli do jeziora się rozgrzać, patrzę się na nogę R i …… o matko ! Zapomniałam czipa, gdzie on jest ???? Nigdy mi się to nie zdarzyło, nogi się ugieły bo nie pamiętam co z nim zrobiłam. Zamiast rozgrzewać się w wodzie lecę do strefy zmian i wertuję torbę. JEST! Udało się szybko zakładam na nogę i sprintem lecę na linie startu. Szybki skok do wody, przepuszczam wodę przez piankę, próbuję ułożyć, CHALST ! Gumka od okularków pękła, nie wieżę!! Co jeszcze ? Czy coś jeszcze może pójść nie tak ?? Zawiązuję sparciało gumkę trochę dalej, no trudno najwyżej będą mnie piły. R proponuję, żebym założyła je pod czepek, w razie co czepek przytrzyma gdy pękną ponownie. Czepek oczywiście też mam swój, bo ten z pakietu startowego gdzieś podziałam. Na szczęście nie było obowiązku płynięcia w czepku organizatora, Jak się okazało później był w torbie Zosi. Dobra tyle emocji wystarczy przed startem, chce już żeby się zaczęło.

 

START.

13411968_668489636623703_5802299315811140363_o

 

Stajemy na linii startu. Startuję z przodu, spróbuję złapać się czołówki i płynąć za nimi. Standardowe buzi na starcie od R, Garmin włączony i…. dźwięk startera. Ruszamy. Wpadamy do wody, nie lubię tego wbiegania, zawszę potrzebuję chwilę czasu żeby wyrównać oddech i zacząć płynąć swoje. Zazwyczaj na tym etapie czuję się jak ryba w wodzie, tym razem czuję się wyprzedzana. Brakuje sił ? Nie wiem, próbuję polepszyć pociągniecie, mocniej płynąć. Słabo mi to wychodzi, ale walczę. No nic robię swoje, płyne stałym tempem nie daję się wyprzedzać. Wychodzę 8 z wody, chciałam wyżej, chciałam szybciej, ale nie wyszło. Na wyjściu z wody czuję wirek w brzuchu, brakuje energii już mi się chcę zjeść cokolwiek, byle by miało kalorie. Słabe śniadanie i beznadziejny obiad dzień wcześniej nie pomogły. Teraz już nie ma co zwalać na przygotowanie, czas zacząć walczyć.

ROWER.

13411951_1142182132469179_2435355236414095914_o

 

Wsiadam na rower, zapinam buty, jadę. Pedałuje, licznik pokazuje fajne tempo ciekawe tylko czy uda się utrzymać. Pierwszy zakręt i kawałek słabego asfaltu przede mną. Szkoda, bo reszta trasy cudowna, w środku lasu i z przepięknym asfaltem.

Rower jak to rower, nie było źle, ale mogło być lepiej. Czułam totalny brak sił. Już na wyjściu z wody chciałam zjeść 4 żele żeby dostać jakikolwiek przypływ energii. Nigdy nie wierzyłam tak do końca w ładowanie się węglowodanami, robiłam to bo wszędzie o tym czytałam, ale bez większego przekonania. Wydawało mi się, że taki dystans nie wymaga takiego czegoś jak ładowanie się węglowodanami. Tym razem przekonałam się, że jest to na prawdę potrzebne. Cały dzień przed, spędziliśmy w Krakowie na bike-fittingu w sklepie rowerowym Wertykal (o tym też za niedługo napiszę) pedałując na trenażerze dobre kilka godzin, zjadając może z jedna dwie kanapki w sklepie i mały makaron z pobliskiej restauracji. Rano na talerz zawitała wyjątkowo mała owsianka, banany pokończyły się po podróży do Krakowa i Lublina, więc taka ogołocona mała owsianka nie sprawdziła się jako śniadanie mistrzów w tym dniu startu.

Także proponuję ładować się węglowodanami na wszystkie dystanse poczynając od 1/4 IRONMANA i Olimpijki, bezwarunkowo i bez zbędnych pytań!

Wróćmy jednak do gry. Na pierwszym nawrocie doganiam dziewczynę, byłam pewna że to Karolina Zygo, która w wodzie jest niesamowicie szybka. Jednak nie, ktoś inny, ktoś kogo widzę po raz pierwszy w stroju TRICLUB z Lublina.

13391411_668492686623398_4070050101609209068_o

Po pierwszym nawrocie jadę z przodu, przez dobre kilka kilometrów czuję oddech rywalki na plecach. Dogoniłam ją dosyć szybko i z dużym zapasem zdziwiłam się więc, że jest tuż za mną. Prowadziłam prawie do kolejnego nawrotu, cały czas czując ją za sobą. Wkurzyłam się więc zwolniłam i pozwoliłam się jej wyprzedzić. Nie lubię uciekać. Zdecydowanie wole gonić. Niestety chwilę później ona zaczyna zwalniać, prędkość spadła jej do prawie 30 km/h, podjęłam więc kolejną walkę i ponownie ja wyprzedziłam. Kolejny nawrót, jedziemy pod wiatr, opadam z sił, brakuje energii, ona mnie dogania i wyprzedza. I tak przez czterdzieści parę kilometrów. Do T2 wpadamy prawie w tym samym czasie. Ona dojeżdża szybciej do linii, ja jestem sprawniejsza na zejściu.

Gdzieś w między czasie wyprzedziła mnie jeszcze jedna dziewczyna, na czasówce, dlatego wiem że walczymy obydwie o podium, no chyba że ktoś nas dopadnie na biegu.

13411800_668492713290062_5788676291525490454_o

 

BIEGANIE.

Po raz drugi wpadam do strefy zmian ze złej strony. Wlatuje na środek zamiast w lewo. wieszam więc rower „od tyłu” i przeciskam się pod stojakiem żeby dopaść swoje buty. przecież myślałam o tym przez pół roweru, dlaczego więc wbiegłam po raz drugi źle. Nie wiem, mój mózg zdecydowanie żyje swoim życiem dzisiaj. Podczas przeciskania spada mi kask, gubię okulary, które w amoku próbuje odnaleźć żeby mieć na bieg. Patrzę w niebo, są chmury, może dam radę bez. Olewam więc wszystko wciskam szybko buty biegowe i lecę na trasę. Nie lubię motać się w strefie zmian, ale chyba nie zawsze wszystko musi być idealnie tak jak sobie zaplanujemy.

 

13433247_1142184069135652_1217940411748498315_o

 

Biegnę. Tempo pokazuje 5.00 min/km takie chciałabym utrzymać, ale czuję że nie dam rady. Mijam metę, patrzę na zegar i widzę 1:36, nie możliwe nawet jak zrobię bieg w godzinę to i tak czas będzie znowu szybszy. Z uśmiecham na twarzy lecę prosto w las. Inga z którą się ścigam dobiega do mnie po kilkuset metrach i wyprzedza, jakby biegała co najmniej na 4.30 min/km. Dziwi mnie więc jak po kolejnych kilku set metrach jej przewaga wcale nie wzrasta, a jak po kolejnych kilku kilometrach bardzo powoli, ale konsekwentnie zbliżam się do niej. Pierwsze kółko, w głowie siedzi kolka z Cypru i błagam żeby się to nie powtórzyło. Kilku panów zostawiam w tyle, wyprzedzam. Rzadko zdarza mi się to na biegu. Zazwyczaj to ja jestem wyprzedzana, dziwi mnie więc to jeszcze bardziej. Drugie kółko przede mną tempo spada, biegnę już na 5.20 min/km. Trasa nie jest łatwa, biegnie przez las, jest dużo piachu, ale dzięki temu jest też dużo cienia i brak okularów nie doskwiera aż tak bardzo. Mija 8.5 kilometra w głowie mam jeszcze 2, cały czas zbliżam się do dziewczyny przede mną. Chwilę później patrzę, biegnie ktoś z naprzeciwka. Znam to sylwetkę, ale przecież to niemożliwe. A jednak…. Tak to Kola, nasz przyjaciel, też zawodnik. Dzień wcześniej startował w triathlonie, ale go nie ukończył przez gumę, chciał sobie odbić wczorajszą porażkę i zrobiła sobie trening na naszej trasie biegowej. Dobiega do mnie i zaczyna biec ze mną. Ciągnie mnie do przodu, każe przyspieszyć i dogonić rywalkę. Próbuję. Biegnę coraz szybciej, schodzimy z tempem poniżej 5.00, Inga jest coraz bliżej. „ Trasa jest skrócona, zostało Ci tylko 900 metrów, dopadniemy tą dziewczynę i za rogiem będzie meta. Dasz radę Ola.” powiedział. Oczywiście w głowie miałam słowa Justyny, żony Koli, która nie raz opowiadała, że specjalnie mówi że mniej zostało. Przygotowana psychicznie jestem więc na 10.5 km biegu, a nie 9.6 km. Ale biegnę, coraz szybciej, w brzuchu wszystko mi jeździ czuję się jakbym miała zaraz zwymiotować. Konrad nie słucha, każe biec dalej i szybciej, więc biegnę!

 

TRIUMF.

13346234_970871619692107_7274706621918803862_o.jpg

 

Chwilę później widzę już zakręt za którym jest już tylko meta. On nie kłamał. Dziewczyna jest do słowie parę metrów przede mną. Dobiegam do niej wyprzedam ja z całych sił biegnę w stronę mety. Dobiega do mnie R i Tomek który też nam dzielnie kibicował z rodzinką. Krzyczą, ze jest daleko i że mam się nie bać. Na zegarze widzę czas 2:25, nie wieżę.

Wyłączam zegarek. Co prawda jest na nim tylko rower ( i to też nie cały) i bieganie, bo oczywiście triathlonistka Ola zawsze musi za dużo razy prze-klikać zegarek na multisporcie, albo w tym całym zamieszaniu przycisnąć zły przycisk i zrobić małe kongo, z którego trzeba na nowo zacząć triathlon.

Na szczęście nie tylko Garmin zna mój czas. Na szczęście jest duży zegar, a ten jak szalony pokazał 2:25:50. Nie wiem jak długi był rower, ale gdzieś koło 43-44 kilometrów. Bieganie było prawie o kilometr krótsze, niż w standardowej 1/4. Pływanie prawidłowe, ale nie ważne. taki czas na zegarze zawsze powoduje uśmiech na twarzy 🙂

Ja ukończyłam białka Triathlon na 2 pozycji wśród kobiet, 3-cia była Inga z która stoczyłam niemal 2 godzinna walkę. Następne Panie były daleko, a mianowicie dobre 10 minut po nas.  2 miejsce OPEN kobiet, 19 OPEN, czyli pośród Pań i Panów, i 1-wsze miejsce w swojej kategorii. Ale ja to ja, najpiękniejsze było to, że był to rodzinny triumf.

13315274_970592376386698_8121546384219278152_n

 

Ogromną niespodzianką był dla nas wynik mojego R, który nie tylko jest bardzo mocny, ale startuje zawsze z bardzo mocną konkurencją. To był jego start, to był jego triumf. To ON po raz pierwszy stanął na podium w triathlonie. Zajął 2 miejsce w swojej kategorii wiekowej, więc jestem z niego prze-dumna! Ale robi się z nas TRI RODZINKA.

Oprócz przepięknego, weekendowego, rodzinnego triumfu, super zabawy, najlepszych kibiców w życiu, którym należą się ogromne podziękowania, jest jeszcze jedna rzecz jaką uświadomił mi ten start.

Zrozumiałam, że robię to wszystko dla przyjemności i cieszę się każdą chwilą tego. Pomimo że mam waleczne serce, życzę innym zawodniczkom wygranej, tak samo jak sobie. Jeżeli jest ktoś mocniejszy i silniejszy to zasługuje na wygraną, jeżeli jest słabszy a walczy tak samo mocno też zasługuje na brawa. Nie jestem zawistna, nie czuje się gwiazdą i nie robię afer jak gwiazda, nie próbuję nikomu dogryźć bezpodstawnymi komentarzami. Nie lubię pychy, a w szczególności w sporcie. Czuję do triathlonu respekt, noszę w sobie przed każdym startem dużo pokory. Cieszę się po prostu tym, że tam jestem i że mam możliwość startować i bawić się w coś tak pięknego jak triathlon. Zauważyłam, że pomimo moich ambitnych genów i sportowej przeszłości jestem amatorką, która czasami potrafi odpuścić, potrafi życzyć innym sukcesów, potrafi się cieszy nawet jeśli nie wszystko idzie wedle planu. Jestem zwykłą dziewczyną, mamą, która robi to co kocha a sprawdza swoje możliwości i swoją pracę wykonaną na treningach, na zawodach właśnie takich jak Białka Triathlon.

 

 

O.

P.S. Wszystkim, którzy planują start w przyszłym roku w Białka Triathlon proponują dojechać dzień wcześniej do godziny 22 🙂 Tak żeby zaoszczędzić Wam tego, co nam było dane zobaczyć. Po za tym impreza na medal. No jeszcze ten kawałek trasy rowerowej, który nas trochę wytelepał, nadaję się do poprawki, ale nie ma rzeczy idealnych, więc jestem na TAK dla Białka Triathlon ! 🙂

1 Comment

  • pawel
    Posted 18 czerwca 2016 at 09:45

    Bieg „z zajacem” jest zgodny z zasadami ? 🙂

Leave a comment

Znajdź mnie na Facebooku

Kliknij