Ta strona ostatnimi czasy nabrała trochę innej odsłony. Więcej jest tu dla Was informacji niż informacji o mnie, bo ileż można czytać o kimś, co nie ? W związku z tym zastanawiałam się czy takie relacje z zawodów Was interesują? Czy interesują Was moje zmagania, czy wolicie słuchać o imprezie, jej organizacji, trasach i o miejscu na przykład gdzie się zatrzymaliśmy na noc jadąc na taki triathlon ? Jeśli podzielicie się ze mną tym co Was interesuje w komentarzu będzie mi się o wiele łatwiej pisało kolejne relacje, o ile w ogóle chcecie
Tymczasem napiszę Wam troszkę o wszystkim 🙂
Triathlon SOKOŁA – ściganie po padnemii – ORGANIZACJA
Zawsze zadziwiają mnie te małe imprezy. Nie dość, że zazwyczaj są na prawdę dobrze zorganizowane, mają bogatsze pakiety startowe, wartościowe nagrody, w których skład często wchodzą też małe upominki od lokalnych firm, to jeszcze każdy z obsługi i organizatorów jest miły, uśmiechniety i pomocny. Takie odczucia zawsze mielismy po triathlonie w Okunince “Żelazny Triathlon”, takie odczucia mamy zawsze po Kraśniku “Triathlon Kraśnik”, takie mamy też właśnie po tym.
Nie wiedzieliśmy o jego istnieniu, nie znaliśmy tam nikogo, tras i tego kto to organizuje. Ale szybko poznaliśmy bo PROSWIM Team pięknie oznaczony klubowymi koszulkami od razu dał się poznać. Każdy wiedział do kogo zgłosić się z pytaniem, wszyscy przemili i uprzejmi, z chęcią tez pożartowali z nami. Małe imprezy mają też tą cudowną aurę bez zadęcia, której ja osobiście w triathlonie bardzo nie lubię. Tam tak nie było, było rodzinie, wesoło i na prawdę organizacyjnie dopięte na ostatni guzik.Bardzo podobał mi się fakt, jak organizatorzy zareagowali na mały mankament strefy zmian. W sobotę widać było że zawodnicy wbiegając do strefy zmian muszą przenieść rower przez krawężnik, co nie dla każdego w tym amoku było łatwe i widoczne, niektórym rower nawet upadł bo nie zauważyli krawężnika. W niedzielę, na krawężniku leżała już mata i jakieś podkładki tak że rower spokojnie po nim przejeżdżał.
Jak to się stało że Triathlon Sokoła trwał 2 dni ?? Ano po prostu dlatego, że na sobotnia imprezę pakiety rozeszły się jak świeże bułeczki, organizatorzy szybciutko podjęli decyzję, że skoro jest takie zainteresowanie robimy też imprezę 2-giego dnia, czyli w niedzielę ! 🙂
Nam udało się zapisać na niedzielę. Pierwotnie Rafał miał startować w sobotę, ale nie było juz pakietów i tu od samego początku super kontakt z organizatorami którzy starali się pomóc zorganizować nam jakiś pakiet startowy od zawodników którzy jednak nie dotrą na zawody. Znaleźliśmy jednak opiekę do dzieciaków na niedzielę, bo ciocia zgodziła się na wspólny wypad z nami, więc na szczęście nie musieliśmy korzystać z serdeczności tylko oboje wystartowaliśmy w niedzielę.
PAKIETY ekstra. Bogate. Były w nich standardowo koszulki, izo i baton, fajny czepek, ale dostaliśmy też ręczniki szybkoschnące z logiem triathlonu i miód z lokalnej pasieki. Jak dla mnie bomba, w szczególności że start kosztował tylko 160 zł !
Nagrody były rzeczowe, tematyczne bo za pierwsze 3 miejsca open były BONY do decathlonu, mi się udało wygrać BON o wartości 250 zł. Poza tym ja za 2 miejsce dostałam jeszcze SMARTBAND-a, ekstra upominek od lokalnej firmy LAVARE, produkującej różne kobiece niesamowitości z lawendy. Nagrody lepsze, większe i fajniejsze niż na niektórych dużych cyklach imprez. Nie wspomnę już o pucharze i fajnych medalach 🙂
Organizacyjnie wszystko dopięte. Pływanie mega, start falowy, puszczali co 5 sek pojedynczo (myślę, że to kwestia ograniczeń), bojki duże dobrze widoczne trasa domierzona. Woda brudna ale kto patrzy na kolor wody podczas startu ;p ? Strefa zmian najszybsza w jakiej kiedykolwiek byłam, co nie oznacza że my bylismy szybcy <ha ha>. Ledwo co wybiegając z wody było się juz przy rowerze więc ani czasu na zdjęcie czepka nie było, ani na rozpięcie pianki. Wszyscy nieźle zamotani że tak szybko trzeba się rozbierać, widać to było kiedy kibicowaliśmy w sobotę. Fajna strefa kibica z leżaczkami, lodami dla dzieciaków, jedzonkiem i piwkiem dla spragnionych. Na rowerze trasa mega dobrze oznaczona, co prawda jechałam nią dzień wcześniej ale tam każde skrzyżowanie zakręt zmiana przebiegu trasy obstawiona nie jednym człowiekiem a kilkoma. NAwrotka trudna technicznie, ale dobrze oznaczona. Już na 200m metrów przed duże znaki na palikach były przy drodze. Pan z flagą w szachownicę przed belką do strefy zmian, czyli z daleka było widać że czas wypiąć buty. Bieganie trudne technicznie, aczkolwiek spodziewałam się jeszcze trudniejszego, ale bardzo dobrze oznaczone. Bieg po leśnych drogach w 2 miejscach na 5 km woda, na każdym zakręcie kilka osób z obsługi. Nie dało się zgubić. Meta na dobitkę bo ostatnie 15 metrów po piachu, ale przy tych emocjach już nie przeszkadzało 🙂 Strefa finiszera z wodą owocami i ciepłym jedzonkiem, jak to na tych lokalnych mniejszych imprezach zazwyczaj bywa.
Ja daje 5+ i na pewno wracamy tam za rok !
Triathlon Sokoła – ściganie po pandemii, czyli moje zmagania
Nie mam za wiele tu do powiedzenia. Odnosze wrażenie, że każdy z nas tak czeka na te starty po pandemii. Widać że większość ludzi solidnie przepracowała okres LOCK DOWN-u w Polsce i cały świat triathlonowy poszedł mocno do przodu. Widać to u facetów, u mojego Rafała w kategorii, gdzie czasy i tempa niegdyś na podium open dzisiaj dają miejsce w pierwszej 10-tce w kategorii, widać to też u kobiet. No poza mną, nie za wiele pokazałam z mojego przepracowania. Niemniej jednak jesteśmy spragnieni startów. A co za tym idzie u mnie to stres. Od kąd stałam sie osobą obserwowaną ( nawet w tak małym stopniu w jakim ja jestem) to nakładam na siebie nie potrzebną presję. POnadto nałożyłam ją teraz na siebie podwójnie, chcąc dać z siebie serio wszystko. Bo przecież cyferki na treningach ruszyły, bieganie jest szybsze rower kreci w końcu większe WATT-y. A tu proszę przyszedł Pan stres i zjadł wszystko to co wypracowałam i dodał jeszcze niedosyt i trochę wściekłości na siebie. Poza tym, że były to pierwsze zawody po rocznej przerwie, to jeszcze były to zawody na których stawiałam się po raz pierwszy w nowych barwach od stóp do głów. Nowy trener, nowy rower, nowa pianka, nowe buty, nowe izotoniki i żele, nowe wszystko poza strojem który jeszcze NOWY do mnie nie dotarł. Myślę, że to dorzuciło mi potrójną presję i stres którego nie umiałam już ogarnąć.
Woda o dziwo!, jej się bałam najbardziej, bo skoro czułam stres to zazwyczaj pokutuje za niego w wodzie. Tym razem było inaczej. Może to też efekt PIANKI która po prostu jest tak boska i tak cudownie się w niej pływa i która podbudowała mnie mega setkami w tempie na 1:23, bez pływania mocno w basenie, że po prostu poleciałam na haju. Pływanie najszybsze w życiu. Popłynęłam 11 minut z małym hakiem, co jak na domierzoną trasę jest ekstra !
ROWER, ah ten rower. Z moim nowym LIV-kiem mamy trudną miłość, bo wymagam od niego bardzo dużo, zresztą tak jak od mojej nogi która nagle nie zmieniła swojej objętości mięśniowej ( o ile można tak coś nazwać :p) Rower pojechałam w 33 minuty, czyli średnia około 36 km/h, ale …. no co chciałam lepiej i tutaj zaczyna się praca z głową. Myślę, że tak szczerze pisząc stres i ogromne oczekiwania zburzyły mi cały FUN. Zamiast się cieszyc, że mam taką piekną maszynę i pedąłować ile sił to cały czas było, no kurna nie dajesz rady takich WATTów jechać? Ostatnio na trenigu kręciłaś większe… i tak przez 20 km. No dobra może przez 10, bo druga połowę trasy jechało mi się fajnie, tętno stresowe było zbite, oddech normalny i spokojny i pedałowałam w końcu tak jak chciałam. No ale szybko się skończyło. Wpadłam z gracja baletnicy do strefy szybciutko, ząłożyłam butki i wyleciałam na trasę biegową.Trasa rowerowa szybka, ale wymagająca, cały czas góra dól. Kilka mocnych zakrętów. Nie łatwa, nie prosta, ale za to ciekawa. Nawrotka trudna technicznie, bo bardzo wąsko, zaraz po zjeździe, ale wystarczyło dobrze się zrzucić na biegach, wyhamować i mieć taki rower jak mój żeby poszło gładko. Na LIV-ie, pomimo mocniejszej pozycji dużo łatwiej mi robie nawrotki 180. Zaraz po nawrotce podjazd dość długi jak na taką szybką trasę, trzymał aż się sama zdziwiłam. Powrót dla mnie przyjemniejszy, szybszy, ale to bardzo subiektywna opinia. Trasa dobrze oznaczona.
Tutaj największą zagwostką były buty, TRAILOWE, czy STARTOWE ? Skończyło się na startowych, bo trener tak doradził. Jak się okazało słusznie, gdyż większość trasy i tak było po utwardzonych leśnych ścieżkach i Vaporfly-ie leciały na nich bez problemu. Przynajmniej w tym tempie co biegłam, a nie było ono zawrotne. Tak na prawdę tylko jeden kilometr byl na prawdę trudny, góra dół, pełno piachu i wąska ścieżka, ale minął mi tak szybko, że nawet go nie pamiętam. Z biegiem niestety od samego prawie początku było nie tak jak powinno. Kolka odezwała się juz na pierwszej prostej, ale miałam nadzieję, że to tylko taki mały psikus który zaraz przejdzie. Niestety nie przechodził, a na 3 kilometrze brzuch zamienił się w taki kamień, że nie było jak biec i przeszłam na chwilę do marszu. Szybko jednak zawalczyłam z głową i wróciłam do truchtu. I tak od tego momentu z tętnem jak na wybieganiu, luźnym oddechem, luźnymi nogami i brzuchem jak kamień truchtałam sobie do mety. Z jednej strony wściekła z drugiej sama nie wiem co. Cieszyłam się jednak, że jestem chociaż pierwsza.Pierwsze 2 km to utwardzona leśna ścieżka. Szeroka, szutr, trochę kamieni. Na samym początku bufet z wodą. Na 3 kilometrze ostra nawijka i wbiegamy pod górkę w głęboki las wąska leśną ścieżką. Potem droga przez kilometr wiedzie góra dół, po piachu i wąskich singlach, aż na około 4 kilometrze wylatujemy znowu na dużą leśną utwardzoną drogę. Po której biegniemy z powrotem do zbiornika Turza, gdzie pływaliśmy i prosto na metę. Przed samym balonem mety, mamy na dobitkę trochę piachu, ale jeśli nie musicie się ścigać ze swoim rywalem to w ogóle nie przeszkadza.
KOLKA to chyba najbardziej nie zbadane zagadnienie sportowe. Nie wiadomo tak na prawdę skąd się bierze i jaka jest jej przyczyna. Jest masa domniemań i pomysłów na jej pochodzenie. Ja stawiam na stres, który sprawił, że mój brzuch przepona i inne mięśnie nie były w takiej relaksacji w jakiej powinny od samego rana. Już na rozgrzewce czułam jak sztywnieje mi brzuch i zamiast gamoń rozgrzać się lepiej, to wolałam przestać.
Jak się czuję po Triathlonie Sokoła, moim pierwszym ściganiu po pandemii?
Mam ogromny niedosyt i takie poczucie, że przecież tak fajnie mi szło na treningach, tak fajnie przepracowałam ten ostatni czas, nigdy tak solidnie nie trenowałam i MASZ BABO PLACEK ! 🙂 Za bardzo się spięłam, za dużo od siebie wymagałam i za dużo oczekiwałam i zamiast polecieć na nieświadomce i w radości jak to zazwyczaj robię to leciałam jak przejechana przez walec :p Wisienką na trocie było, gdy wchodząc na podium dowiedziałam się, że jestem ….. DRUGA. A na wynikach jeszcze kilkanaście minut po przybiegnięciu drugiej dziewczyny na metę cały czas widniałam online jako pierwsza 🙁
Także podium dorzuciło trochę ognia do pieca i SPALIŁ SIĘ TEN PLACEK.
Teraz już z uśmiechem na twarzy to wszystko piszę, zresztą cały czas był uśmiech bo jak się nie uśmiechać jak dzieciaki stoją na mecie, cieszą się jak mama wchodzi na podium i jedzą ze mną arbuzy w strefie finiszera. Ale gdzieś tam głęboko w środku był wielki niedosyt i takie dziwne uczucie które długo nie chciało się ze mną rozstać.
Czas trochę przekierować głowę, nie nakładać na siebie presji na wynik, na cele, na podium. Czas czerpać radość, a jak wyniki przyjdą same to będzie ekstra.
Tylko ……. dlaczego mam się tyle męczyć na treningach żeby czerpać tylko radość ???????? 🙂
Do Sokołowa Małopolskiego na pewno wrócimy, bo impreza była mega fajnie zorganizowana, niedaleko domu, fajna trasa rowerowa i biegowa wbrew pozorom
Triathlon Sokoła od podszewki – ściganie po pandemii.
NA triathlon pojechalismy juz w Sobotę. Co prawda mamy tylko 200 km niecałe do Sokołowa, ale jadąc z dzieciakami i kiedy oboje startujemy łatwiej i lżej psychicznie jest kiedy pojedzie się na taką imprezę dzień wcześniej. Jedyna agroturystyka jaką znalazłam obok. Spaliśmy u “Wakacje u Babci Krysi” przemiła Pani, ciekawy design, jak to mój Rafał mówił wczesne roco-coco, ale mega szyściutko, pachnąco i miło. Ugotowaliśmy sobie sami jedzonko, bo restauracji jako tako nie wyszukałam żadnych ciekawych. Wypad jak zwykle udany. Nie wiele do zoabczenia w okolicahc, bo do samego Sokołowa w sumie nie wjeżdżaliśmy a dookoła tylko okoliczne wioski i domy przy dordze, ale nic nam nie brakowało. Dzieciaki miały huśtawkę, hamak i konia do dyspozycji. Wszędzie pachniało słomą i sianem, takie typowe wiejskie wakacje.
Jeśli ktoś lubi takie klimaty to polecamy. Jedyne co to łóżka były raczej na mniejsze osoby mój Rafał 191 cm wzrostu niestety się na swoim nie mieścił 🙂 Ale dużo śmiechu przez to było!
Mam nadzieję, że dobrnęliście do końca, było o wszystkim o czym chcieliście przeczytać. Na Triathlon Sokoła na pewno wrócimy za rok !