biegająca bio mama

Author name: admin

bike fitting hit czy kit?!

BIKE FITTING – hit czy kit ?!

Jakiś czas temu myślałam, że bike-fitting to wymysł i kiedy mój R o nim trajkotał większość informacji wpływało mi jednym uchem a wypływało drugim. Wszystko się zmieniło po wykładzie Pana Krystyna Lipiarskiego, polskiego mistrza w bike-fittingu, organizowanym w zimie tego roku przez F3 Team Trójmiasto. Wykład ten otworzył mi oczy na to jak ważna jest nasza pozycja na rowerze, a wykładowca zaserwował nam dużą dawkę bardzo detalicznej wiedzy na temat „Świetnej Pozycji”. Moje poporodowe problemy z bólem w pachwinach, nagle znalazły wytłumaczenie w złej pozycji na rowerze i słowa że my też przed sezonem startowym zrobimy „bike-fitting” nie były rzucone na wiatr. Już wtedy miałam ochotę napisać parę słów na ten temat, ale dopiero po moim bike-fittingu i szczegółowym wywiadzie z cyklu: „Dlaczego?, po co ?, a czemu?, jak?, i w jakim celu?” chcę przekazać parę ważnych rzeczy dalej. Po co ? Zacznijmy od chyba najczęściej zadawanego pytania: „Po co nam ten bike-fitting?” Tak jak wszystko w sporcie, kiedy robione jest bezmyślnie zazwyczaj sprowadza się do kontuzji i przeciążeń organizmu, tak samo jest z jazdą na rowerze i pozycją na nim. Najważniejszy element jaki chcemy wykluczyć poprzez bike-fitting jest zniwelowanie kontuzji. Nie mówię tu o zwykłym bólu podczas jazdy, który też zostanie tylko wspomnieniem po bike-fittingu, ale o przeciążeniach które się nawarstwiają i prowadzą do poważnych, przewlekłych urazów. Ja jestem tego idealnym przykładem, ale pewnie wielu z Was ma za sobą taką samą historię. Rower kupiony przez internet, ustawiony na oko, tak jak nam się wydawało jest ok. Oczywiście co do ustawienia i doboru ramy posiłkowałam się informacjami w sieci, ale teoria to jedno a praktyka to drugie, o czym przekonałam się właśnie podczas bike-fittingu. Pierwszy sezon triathlonowy za mną, zimą tylko biegam, zaczęłam też biegać z wózkiem. Po jakimś czasie głównie na treningach biegowych z wózkiem zaczęły odzywać się moje pachwiny (wcześniej miewałam ból podczas zginania się tylko) i okropny ból, który bałam się że jest spowodowany właśnie zbyt szybkim powrotem do formy. W zimę, podczas wykładu na temat „Świetnej Pozycji”, nagle zrozumiałam, że mój problem leży w złej pozycji na rowerze. Tak też było, źle ustawiony rower spowodował przeciążenie, które przez długi czas dawało o sobie znać. Ale wróćmy do tego dlaczego oprócz możliwych kontuzji robimy bike-fitting. W teorii ma on nam pomóc nam ustalić idealną dla naszego ciała i naszego sprzętu pozycję. W praktyce jednak ustalamy najlepszą z możliwych pozycji dla naszego ciała, najlepszą z możliwych ponieważ każde z naszych ciał ma swoje fizyczne ograniczenia. Bike-fitting ma na celu ustalić taką pozycję, która będzie nie tylko wygodna i dzięki której długie godziny na rowerowym siodle nie sprawią nam bólu, ale też taką która jest stabilna i najbardziej wydajna. Taka która pozwoli uzyskać nam lepszy czas dzięki lepszej aerodynamice naszego ciała i taka która dowiezie nas na metę bez bólu i w pełnym komforcie. Mój bike-fitting w skrócie. Mój bike-fitting pozwolił mi ustawić 2 pozycje, czasową z przystawką czasową, zwana inaczej lemondką i szosową. Krystyn spędził nade mną dobre 5 godzin. Standardowy bike fitting trwa około 3 godzin, ale u mnie nastąpiła zmiana siodełka w czasie pracy. Pewnie jak wielu z Was, udało mi się kupić w super cenie siodło anatomiczne ISM na allegro. Siodło to oczywiście okazało się być okropną podróbą i pomimo, że wyglądało tak samo, siedziało się na nim tak samo wygodnie to jak się okazało podczas dokręcania go do sztycy wykrzywiało się w swoje wymyślne kierunki. Rurki, z którego to siodło było stworzone były beznadziejnej jakości i siodło które było pochylone w dół podczas ustawiania, w momencie dokręcania podnosiło się całe do góry, rurki metalowe krzywiły się w każda stronę. W ten sposób nie byliśmy w stanie ustawić siodła do pozycji czasowej tak aby było pochylone w dól i tak aby jego wąsy podczas dokręcania nie rozchodziły się. Koniec końców, zakupiłam nowe siodło ISM 1.0 w sklepie Wertykal i wyszło mnie ono dobre 100 zł więcej niż chińska podróbka znaleziona na allegro.pl. Nauczka dla Was, żeby nie kupować chińskich zamienników, bo pomimo że wyglądają tak samo i są tak samo wygodne nie da się ich ustawić. Dlatego proponuję odczekać chwilę dłużej dać 100 zł więcej za nowe siodło z cenionego sklepu i mieć spokój na lata. Najlepiej zostawicie wybór siodła na bike-fitting, gdzie będziecie mogli przymierzyć się do kilku modeli i wybrać ten „jedyny”. Słowa, że bike-fitting jest drogi też parę razy wyszły z moich ust, ale teraz wiem, że jest warty swojej ceny. Nie dość, że Krystyn spędził z nami (fittował i mnie i Rafała) dobre 8 godzin ustawiając nam dwie pozycję, to energia i zaangażowanie jakie w nas włożył było bezcenne. Dawno nie miałam do czynienia z takim profesjonalistą, pomijając oczywiście mojego męża w swojej pracy 🙂 Zosia była równie mile widziana i pomimo że zrobiliśmy ze sklepu rowerowego niezły rodzinny piknik, to nikomu to nie przeszkadzało, a nawet powiedziałabym że wszyscy w tym czynnie uczestniczyli. Ja podczas mojego bike-fittingu nie tylko ustawiłam rower, ale dowiedziałam się o dużo o swoim ciele i jak ono pracuje na rowerze. Gdzie i jak jestem przesunięta, jak muszę pracować nad swoją pozycją. Na koniec bike-fittingu otrzymuje się również raport z ustawień, na podstawie którego można dobrać, kupić a czasem nawet ustawić kolejny rower, oczywiście jeżeli jego parametry będą takie same. Bike-fitting to bardzo złożony proces, dlatego trochę dokładniej pozwolę sobie napisać o nim w kolejnym poście, ale warto wiedzieć, że nie polega on tylko na przyjechaniu do sklepu, pojeżdżeniu na rowerze i ustawieniu pozycji. Krystyn aby zoptymalizować moją pozycję, sprawdził ruchomość i elastyczność moich stawów. Sprawdził jak się zachowuje moje ciało w różnych pozycjach i gdzie mogę mieć ograniczenia podczas jazdy na rowerze. Znając moją anatomię i gibkość był on w stanie ustawić bardziej optymalną, wygodną i eliminującą kontuzję pozycję, taką która pozwala mi teraz przejechać 90 kilometrów na rowerze bez najmniejszego dyskomfortu. Czyli czy warto ? Moja odpowiedź brzmi TAK!  Jeżeli macie możliwość zainwestować parę stówek w Waszą triathlonową przygodę to nie zastanawiałabym się przez ani sekundę nad tym na co je wydać.  Komfort jaki otrzymujecie w zamian jest bezcenny jeśli chodzi o

BIKE FITTING – hit czy kit ?! Read More »

WÓzki biegowe rodzina bob britax

Wózki biegowe, rodzina BOB BRITAX

Jak już wiecie ze zdjęć, nasza rodzina powiększyła się o biegowego trójkołowca, a dokładnie o trójkołowego IRONAMANA, czyli wózek firmy BOB Britax, model Utility IRONMAN. Podczas podejmowania decyzji najtrudniej jest się zdecydować pomiędzy wózkiem ze zblokowanymi na stałe kołami, a wózkiem z możliwością zblokowania koła. Wózki które mają wszystkie koła zblokowane, mają również wszystkie koła takiej samej wielkości. Natomiast wózek który ma przednie koło ruchome i ma możliwość zblokowania przedniego koła do biegu, przednie koło ma mniejsze od tylnych kół. Największym znakiem zapytania dla nas było o ile trudniej biega się z wózkiem na terenowych oponach, który tylne koła ma większe od przedniego, niż z takim jak nasz IRONMAN, czyli wózkiem ze zblokowanym na stałe przednim kołem, cieńszych oponach i wszystkich kołach jednej wielkości. Niestety nikt nie umiał odpowiedzieć na nasze pytanie. Pewnie nie jesteśmy jedyni, którzy przy zakupie wózka biegowego mieli taki mętlik w głowie. Na szczęście na naszym horyzoncie pokazał się sklep AKPOL, który w swojej ofercie ma możliwość przetestowania podstawowej wersji biegowych BOB-ów, czyli BOB Revolution SE. Pozwoliło nam to sprawdzić, czy nasze szczęście akceptuje takie formy “spacerów” oraz o ile trudniej biega się z wózkiem i czy mam jakąkolwiek przyjemność z tego. Trochę przypadkiem, ale udało mi się przetestować całą rodzinę wózków biegowych firmy B.O.B. Britax , tzn prawie całą. Jedyny model z którym nie było nam dane pobiegać to BOB Sport Utility Stroller, czyli wózek taki jak nasz IRONMAN, tylko z oponami i kołami typowymi do biegania w terenie. Nie będę skupiała się na specyfikacjach każdego z tych modeli, ponieważ te dane możecie znaleźć sobie na stronie internetowej firmy Britax, albo na stronie sklepu AKPOL, wyłącznego dystrybutora wózków BOB Britax. Wszystkie biegowe BOB-y mają kilka wspólnych cech takich jak: TESTY: WSPÓLNE PLUSY BOB-ów: MINUSY BOB-ów: Powyżej chyba wyczerpałam całą swoją wiedzę na temat wózków firmy BOB Britax, jak i wszelakie moje spostrzeżenia, które na przełomie już chyba kilku miesięcy pojawiały się i znikały. Teraz parę słów o każdym z nich z osobna i moja subiektywna opinia. BOB REVOLUTION SE Zacznijmy od podstawowej wersji BOB-ów, czyli BOB Revolution SE. Jest to podstawowa wersja wózka biegowego, bez hamulca ręcznego. Jest to wersja z odblokowanym przednik kołem. Ma on oczywiście możliwość zablokowania jego na czas biegu. Pamiętajcie, że wózki biegowe MUSZĄ mieć zablokowane wszystkie 3 koła na czas biegu. Inaczej taki wózek najeżdżając na kamień, wjeżdżając w dziurę lub jadąc po innych nierównościach będzie wam uciekał i może skończyć się to wypadkiem w którym wasz maluch ucierpi jak również i wy. W wersjach Revolution SE i PRO istnieje regulacja przedniego koła podczas zblokowania. Dzięki niej możecie wyregulować przednie koło tak  aby wózek jechał w idealnie prostej linii.  Revolution SE jest lżejszy w porównaniu do Revolution PRO, co czuć podczas biegania. Jest on delikatniejszy, płynniejszy, od wzbogaconej jego wersji – Revolution PRO. Z odblokowanym kołem wózek jeździ tak płynnie, że trudno mi się było z nim rozstawać. Można prowadzić go jedną ręką. Ba ! Nawet dwoma palcami, a on jeździ jak po maśle, płynnie i bez wkładania jakiejkolwiek siły w jego prowadzenie. Największym minusem tego wózka jest brak atestu biegowego i brak hamulca ręcznego. Powiem szczerze, że hamulec ręczny przydaję się tak naprawdę tylko przy zbiegach, albo przy bieganiu z dużą prędkością i nagłym hamowaniu. Do zwykłego miejskiego joggingu myślę, że bez problemu taka wersja BOB-a by wystarczyła. Niektórzy organizatorzy biegów ulicznych lub innych imprez sportowych wymagają hamulca ręcznego, atestu wózka więc jeżeli bierzecie pod uwagę branie udziału w tego typu imprezach, proponuję wersje z hamulcem ręcznym. Jednak dzięki temu jego waga jest lżejsza o dobry kilogram od swojego brata Revolution PRO. MOJA OPINIA: Nie wiem czy ten wózek jest bliski mojemu sercu, przez sentyment, przez to że był to pierwszy biegowy trójkołowiec z jakim miałam do czynienia, ale wracając myślami do niego czuje same pozytywy. Nie wiem też czy fakt, że miałam do niego najmniejsze oczekiwania, sprawił że tak bardzo jestem z niego zadowolona. Szczerze polecam ten wózek każdemu kto chce zacząć swoją przygodę z bieganiem z wózkiem. Biega się z nim łatwo, pomimo mniejszego koła z przodu i szerokich terenowych opon. Wózek również nadaje się do codziennego użytku dla każdego. Zajmuje mniej miejsca po złożeniu niż mój IRONMAN (przez to że ma odblokowane przednie koło). Jest tak idealny jeśli chodzi o prowadzenie i płynna jazdę, że do dziś czasami się zastanawiam czemu nie wzięliśmy tego modelu. W szczególności, że w momencie kiedy my kupowaliśmy naszego IRONMANA, wózek ten był w promocyjnej cenie 999 zł, oczywiście w sklepie AKPOL w Gdańsku na Jaśkowej Dolinie.  Jednak fakt, że miał to być wózek, który nadawał by się do każdego biegu, każdych zawodów zdecydowaliśmy się na IRONMANA. BOB REVOLUTION PRO To ulepszona wersja Revolution SE. Ma on bębnowy hamulec ręczny, zamontowany na tylnych kołach. Działa trochę lepiej niż, hamulec tak zwany “v-brake”, który mamy w naszym IRONMANIE, kiedy wózek jest dociążony z tyłu np torbą. Sprawdza się też idealnie podczas codziennych spacerów kiedy trzeba zjechać wózkiem ze schodów. Używając tego hamulca płynnie możemy sprowadzić wózek z nawet kilkunastu schodów pod rząd. Trochę trudniej jest jednak go wyregulować, niż standardowego “v-brakea”. Mocne polimerowe koła, i terenowe opony sprawiają, że wózek ten wygląda jak niejeden wóz terenowy, który potrafi pokonać nawet najtrudniejszy teren. Kolejnym dodatkiem jaki posiada Revolution PRO to regulowana rączka, którą można ustawić na kilka wysokości. Wózek ten oczywiście posiada atest DIN EN1888:2012, który dopuszcza go do biegania i jazdy na rolkach. Jednak za te piękne dodatki trzeba zapłacić dosyć słonym minusem. Manowicie wózek ten waży prawie 13 kg, dokładnie 12.8 kg. Czyli 1.5 kilo więcej niż Revolution SE, a ponad 2 kg więcej niż nasz IRONMAN MOJA OPINIA: To ten wózek miał zostać z nami na stałe. Jednak dwa dni wspólnie spędzone sprawiły, że podjęłam inna decyzję. Nie wiem czy przypadł mi on najmniej do gustu dlatego że miałam wobec niego największe oczekiwania, ale dla mnie jest to numer 3 jeśli chodzi o rodzinę BOB-ów. Jest on najcięższy, najbardziej toporny jeśli chodzi o bieganie. Zdecydowanie ciężej biegało mi się z nim niż z jego bratem SE. Po odblokowaniu koła, miałam wrażenie, że jest troszkę mniej sterowny niż lżejsza wersja SE. Regulowana rączka, która dla mojego męża była idealna, mi nie do końca przypadła

Wózki biegowe, rodzina BOB BRITAX Read More »

Stanik na duży biust shock absorber

Shock Absorber, stanik na duży biust

Dzisiejszy post przeznaczony jest zdecydowanie dla Pań, aktywnych Pań, a dokładniej aktywnych Pań z dużym biustem. Co prawda biustonosze które mam zamiar zaraz opisać, na pewno sprawdzą się też na mniejszych piersiach, ale to my “biuściaste” zawsze mamy z tym problem. Przechodziłam przez wiele firm, jeżeli chodzi o biustonosze do biegania. Zaczęłam od Triumpha i TRIACTION, niestety jego długowieczność równała się kilku tygodniom, po których biust latał góra, dół jak w normalnym staniku. Materiał po kilku zamoczeniach w wodzie ( przy startach triathlonowych) nadawał się do mycia podłóg a nie do noszenia. Kolejna faza to firma Dalia, tutaj było już dużo lepiej. Fajnie podtrzymany biust, ale miseczki z fiszbinami, które po jakimś czasie się wytarły i sprawiły że fiszbiny ocierały się o gołe ciało. Po kilku latach walki z biustem przy jakiejkolwiek aktywności fizycznej znalazłam firmę Shock Absorber. Angielska marka, która na prawdę tworzy biustonosze dla aktywnych. Przechodziłam przez kilka modeli, Run Ultimate Bra, Ultimate GYM Bra, a teraz jestem szczęśliwą właścicielką Run Ultimate Bra z paskiem HR. Ultimate RUN Bra Każdy z tych modeli ma swoje plusy i parę minusów, których jest zdecydowanie mniej niż plusów. Na przykład minusem Run Ultimate Bra jest rozmiarówka która niestety sięga tylko do miseczki F. Mieści jedanak ona na prawdę dość spore piersi. Idealnie podtrzymuje piersi, wykonany jest z grubego materiału, dzięki czemu nawet po długim czasie użytkowania jest w nienaruszonym stanie. Mój Ultimate Run Bra wytrzymał moje triathlonowe starty w słonych wodach morza Śródziemnego, mocne słońce podczas treningów i wiele przebieganych godzin. Ultimate GYM BRA Ultimate GYM Bra to biustonosz, który towarzyszył mi podczas biegania w ciąży i podczas karmienia piersią. W tym okresie nie mieściłam się już w moje standardowe F i musiałam zakupić biustonosz który pomieści moją krainę mlekiem płynącą. Pomimo że Ultimate GYM Bra, to nie typowo biegowy biustonosz, jego podwójna warstwa i dodatkowe zapięcie na plecach sprawia, że nadaję się do każdej aktywności fizycznej, nie tylko na siłowni. Ultimate GYM Bra tez miał okazję popływać ze mną w słonych wodach i sprawdził się tam tak samo na medal. Po ponad roku czasu użytkowania nadal fajnie podtrzymuje biust. Jednak w porównaniu do wcześniej opisanego modelu, stracił delikatnie swoje właściwości.  Biust nie jest już tak idealnie podtrzymany jak na początku użytkowania. Nie wiem czy jest to spowodowane długim intensywnym czasem użytkowania, czy ciężkością biustu, który w tym przypadku był dużo cięższy niż podczas użytkowania poprzedniego modelu. A może ten model jest po prostu trochę mniej odporny do intensywnego treningu biegowego. Przyszedł czas na moje marzenie. Idealny stanik do biegania z wbudowanym paskiem HR? To jest możliwe! Przedstawiam wam mój nowy element biegowej garderoby. Ultimate RUN Bra HRM Pewnie nie jedna dziewczyna która posiada sporej wielkości piersi, wie że nie sposób jest biegać ze zwykłym paskiem i stanikiem. Bo albo pasek się luzuje i spada tam gdzie tętno jest już niewykrywalne. Albo tak jak ja doświadczyła okropnego ucisku kiedy włożyła pasek HR pod biustonosz. Czujnik Garmina od mojego paska HR był tak dociśnięty przez mój biust i biustonosz, że nie wytrzymywałam biegać z czujnikiem dłużej niż kilometr. Co prawda Shock Absorber nie jest już jedyną firmą, która posiada w swojej ofercie biustonosz z paskiem HR. Dosyć szybko pokazały się modele w firmach konkurencyjnych z wbudowanymi paskami HR, ale na pewno jest jedyną firmą, którą polecę “biuściastym” Paniom. Model który ja posiadam jest nową wersją Ultimate Run Bra. Jego największy mankament to miseczka, która sięga tylko do rozmiaru DD, ale moje piersi pomieścił, więc myślę że wiekszość “F” kobiet ma szanse się z nim zaprzyjaźnić. Wydaje mi się też że ma delikatnie wydłużone ramiączka, w porównaniu do jego poprzednika. Osobiście mi to trochę mniej pasuje, ale wszystkie jego właściwości są zachowane. Jakość nie do przebicia, podtrzymanie biustu na 5+ i najważniejsze co może być w końcu mogę monitorować swoją pracę serca podczas treningów i zawodów! Przez 2 tygodnie użytkowania, nie miałam ani razu problemu z jego użytkowaniem. Pasek działa bez zarzutu. Stanik prany był w pralce i po praniu tak samo dobrze funkcjonował jak przed. Pasek HR jest kompatybilny z większością czujników wiodących firm na naszym rynku takich jak Garmin, czy Suunto. Ważnym elementem wszystkich staników do biegania jest podwójne zapięcie z tyłu. Dzięki niemu piersi sąd dużo lepiej podtrzymane. Nie ma efektu skakania i biust jest dużo bardziej stabilniejszy. W mojej opinii Shock Absorber to numer jeden na naszym rynku, ale kto wie może za jakiś czas konkurencja ich dogoni ? Na dzień dzisiejszy nie znam lepszego zamiennika dla miseczek D+. Sprawdzajcie oferty w internecie, czasami można trafić je naprawdę w niesamowitej cenie! Moje drogie Panie warto zainwestować w nasze piękne biusty! One będą z nami do końca życia!  O.

Shock Absorber, stanik na duży biust Read More »

TRAJNOLY 2019 Kraśnik, Skarżysko i Malbork

TRAJLONY 2019 – Kraśnik, Skarżysko i Malbork

ZAWSZE W NIEDOCZASIE. Nie wiem czy z niecierpliwością po każdym starcie czekacie na relację, czy w ogólne Was one nie interesują. Wiem jednak, że coraz ciężej mi się je pisze, bo przecież ileż można pisać o tym jak mi poszło, jakie były moje odczucia, przeczucia. Po co tam jechałam, dla fun-u i zabawy, czy po pierwsze miejsce. Tym cieżej mi się pisze kiedy to cały czas jesteśmy w rozjazdach, spędzamy czas z dzieciakami, albo wracamy do domu na chwilę, głównie po to żeby podlać kwiatki i się przepakować. To lato było na prawdę intensywne, jak nie starty i wyjazdy, to cały czas był ktoś u nas. Myślę, że zrobiliśmy więcej kilometrów niż kamperowcy, a wszystko to z dzieciakami pod pachą. Stąd moje zagubienie w sferze bloga. Na prawdę ciągnąc kilka srok za ogon totalnie nie umiem sobie z priorytezować pisania. Mam momenty wahania czy w ogóle ktoś tu jeszcze jest. Potem wiem że jesteście, ale czy chcecie o tym akurat słyszeć. I tak w kółko czasu brak, a zaległości robią się tak duże, że po miesiącu czasami nie warto w ogóle wracać do tych chwil i przemyśleń. Bo przecież świat idzie dalej, a moje teksty zaczynają się i nigdy nie mają czasu się skończyć. TRIATHLONY – STARTY Każdy z tych startów był inny, towarzyszyły mu inne emocje, była inna pogoda, kto iny je organizował. Może, więc nie wypada wsadzać ich do jednego wora, ale chce o nich napisać, inaczej niż zwykle i zaoszczędzić Wam zbędnego czytania, bo pewnie tez zawsze jesteście w NIEDOCZASIE. WTÓRPOL TRIATHLON – Skarżysko-Kamienna To był jeden z niewielu triathlonów na który jechałam po coś konkretnego, po konkretne miejsce, po pierwszą trójkę i fajną nagrodę pieniężną. Start był tydzień po Super League Triathlon w Poznaniu. Tydzień po jednym z najważniejszych startów w sezonie, nie liczyłam więc na jakiś magiczny wzrost formy, w szczególności, że w Poznaniu padła życiówka. Skarżyska w ogólne nie brałam pod uwagę planując sezon. Tym bardziej, że mój Rafik miał w planach start, a jak on startuje to ja pilnuje dzieci. Tym razem było jednak inaczej. Zapisałam się 3 dni przed startem, uprzednio sprawdzając listy startowe. Maria Cześnik, nasz była olimpijka, i Petters Klaudia bodajże, nasza PRO-ska. Poza nimi jedna kobieta na podobnym poziomie co ja. Trochę wysiłku i jestem 3-cia, a co za tym idzie fajna kasa w kieszeni. W czwartek przed zawodami niestety na instagramie Monika Chodyna wrzuciła post, że zmierza na spontaniczny start. Moje przeczucia były prawidłowe, wiedziałam, że zobaczymy się na starcie, pewnie tak samo jak ja jechała po nagrodę, szkoda tylko, że zapisała się chwilę po mnie ! Ha ha. Cały misterny plan legł w gruzach. Ostatecznie w ogólne nie chciało mi się startować. Aura nie pomagała, poranny deszcz, zimno, wróciły wspomnienia z Kraśnika z Mistrzostw Polski sprzed roku. Skoro jednak powiedziałam A, to powiem też B i C i D … Wystartowałam. Nie miałam szczęścia do pływania w tym roku, a to w Skarzysku tylko potwierdziło moją passę. Woda była przerażająca, po raz pierwszy zostałam wciągnieta pod wodę. Jakieś dziewczyna złapała mnie za ramię i ściągnęła za siebie. Najgorsze było to, że Ci ludzie wcale szybko nie płynęli, poniewierali mną, wpływali na mnie i łapali za każdą kończynę. A kiedy ja zaczęłam machać rękoma wyprzedzałam ich o długość ciała. Uratował mnie Kola, nasz przyajciel, który dosłownie zatrzymał siebie i wszystkich za sobą i pozwolił mi zacząć normalnie płynąć. Po tych przeżyciach uciekłam zupełnie na prawą stronę trzymając dystans około 10 metrów od wszystkich pływaków. Byłam wściekła, rozumiałam te wszytskie osoby które łapią traumy w wodzie podczas startów. Nikomu nie życzę takich doświadczeń. Potem było juz z górki. Rower pojechałam zajebiście, 2-gi czas wśród kobiet, zaraz za Marią Cześnik. Wyprzedziłam Klaudię Petters, i zrobiłam lepszy czas niż Monika. Pomimo, że lał deszcz i wiał niemiłosiernie wiatr, rower bardzo mi się podobał. Były podjazdy zjazdy, cały czas się coś działo. Była też chwila grozy, kiedy straciłam panowanie nad rowerem. Podczas mocnego podmuchu na śliskiej jezdni rower zaczął mi myszkować,  a ja zobaczyłam siebie na pobliskim płocie, ale na szczęście wyciągnęłam się z tego i dotarłam prawie szczęśliwe do strefy. Prawie, bo na belce spadłam z roweru.  Przeceniłam swoją prędkość w tych warunkach i niestety rower został na belce a ja poleciałam do przodu. Nic się jednak nie stało, szybko wróciłam po rower i poleciałam dalej. Bieganie było wyjątkowe. Po pierwsze super mi się biegło. Przez pierwsze 5 kilometrów biegłam w niesamowitym komforcie, w całkiem dobrym tempie przez las. Po drugie na drugim kółku wyszłam totalnie poza swoją strefę komfortu, lecąc ostatnie 3 kilometry na 4:30 min/km, uciekając przed kobietą którą miałam na plecach. Najpierw oczywiście musiałam stoczyć walkę ze swoim mózgiem, ale po kilku mocnych słowach i przekleństwach w jego kierunku, nogi w bólu z każdym metrem przyspieszały. Czy warto było ? JASNE ostatecznie byłam 1-wsza w swojej kategorii, wygrałam tylko i aż 600 zł, nie dostałam się na mocno obstawione podium OPEN, ale start był bardzo udany. Cóż więcej można chcieć niż dać z siebie wszystko i zgarnąć chociaż te kilka stówek 🙂Strefa finiszera w Skarżysku, to był raj dla zmęczonego ciała i …. brzucha 🙂 Nigdy nie widziałam tak pysznie i obficie obsadzonej strefy. Było wszystko to co wszędzie w nieograniczonej ilości, ale była też lemoniada naturalna, tort, ciasta, jagodzianki. Była kawa, dobre jedzenie, na które wyjątkowo mieliśmy ochotę. Było też słońce które ogrzewało nas podczas ceremonii wręczania nagród. Taka najsmaczniejsza z możliwych wisienka na torcie. Ponadto wszystkie zdjęcia FREE, wszystkie dostępne z DATASPORT w dużej rozdzielczości. Fajne są takie małe gesty które, za które wiemy że płacimy <3 TRIATHLON KRAŚNIK 2019 To kolejny spontaniczny start. to też start do którego mam chyba największy sentyment. To mój pierwszy start w Polsce, mój pierwszy start po urodzeniu Zosi i Stasia. To super, rodzinna impreza, cudowna atmosfera i sami swoi. Jesteśmy tam co roku od 5 lat. I aż zal było mi pomysleć, że w tym roku mogłoby mnie nie być. W tym roku było inaczej. Kraśnik słynie z tego, że zawody są rozgrywane w konwencji z draftem. W

TRAJLONY 2019 – Kraśnik, Skarżysko i Malbork Read More »

Zderzenie z kolarstwem rajdy dla frajdy 2020

Zderzenie z kolarstwem – Rajdy dla frajdy 2020

Powiedziałabym w dosłownym tego słowa znaczeniu. Nie będę przedłużać napisze krótko.  Gran Prix Amatorów na Szosie. Zaczęło się fajnie. Pojechaliśmy, wyjątkowo bez dzieci, bo długo i daleko, bez możliwości kibicowania. Dziwnie… nie trzeba było, najpierw zakładać pianki żeby się zmęczyć. Nie wiadomo było jak się rozgrzewać, czy w ogóle czy peleton się rozgrzeje na trasie i na początku będzie spokojnie.  Nigdy nie startowałam w tego typu wyścigach. Nie jednoznacznie powiedziane reguły jeśli chodzi o start w danych grupach, ale za namową koleżanki która juz tam startowała i trenera. Wystartowałam w pierwszej grupie z samymi facetami. Poza tym wyścig organizowany przez “Rajdy dla Frajdy” więc wydawało mi się że tylko z przodu będzie ‘kolarsko, będzie ściganie, a ja właśnie to chciałam poczuć na własnej skórze’ No i można by pytać czy dobrze zrobiłam, czy nie za mocna grupa, czy nie za duże ambicje i zamiary. Nie będę się jednak zadręczać. Wystartowałam z mocnymi facetami. Plan był żeby dojechać nimi do bufetu i ew dołączyć do drugiej grupy, jak będzie za mocno. Początkej jechało sie świetnie. Mocno rwane, przyspieszenia i watty jakich nigdy nie kręciłam, ale spodziewałam się mocniej i jeszcze bardziej rwanej jazdy więc się mile zaskoczyłam. Jechało sie cudownie przez 40 minut, trzymałam się z tyłu grupy w komforcie. Po którejś chopce chciałam dopompować na stojąco do panów (wcale cholera jasna nie zostając w tyle) i ……Niestety za niska przerzutka, za szybko, z górki, a ja podniosłam dupę z siodła i…… Walnęłam, jak to na Garminie sprawdziłam przy 44 km/h z impetem o asfalt. Jechałam tak sobie na nim kilka dobrych metrów chroniąc to co mogę chronić, wyginając się tak żeby jak najmniej skóry było do wymiany. Upadłam bardzo świadomie, bo zanim trzasnęłam o asfalt rower wił węża przez kilka dobrych chwil.Telefon do organizatorów, cisza, ale jechał samochód z fotografem i ogranizatorem. Zatrzymałam ich, starali się pomóc. Chciałam sie jakoś zaopatrzyć ale w aucie nic nie było. Myślałam, że rower totalnie do wymiany, że tylna przerzutka zgięta, wybiło ja zupełnie do tyłu. Mechanik ze mnie żaden więc rower chwile później już lądował na dachu samochodu, ale nie moglismy go zapiąc więc poszarpaliśmy się z łańcuchem przerzutka wskoczyła na miejsca i hasło: “Rower działa” . SERIO ? I co teraz, miało byc 110 km fajnego mocnego treningu, a ma się skończy po 20? Głowa paliła mi się od myśli, pytam czy na bufecie mnie opatrzą ? Słyszę, że tak wsiadam na rower i próbuje gonić 3 grupę która chwilę temu koło mnie przejechała. Dogoniłam, wyprzedziłam, poprowadziłam. Zaczęły się górki peleton się cały rozjechał. Na którejś kolejnej górce słysze jak mi coś odpada od roweru, odwracam się widzę lampkę. No dobra po lampkę może bym się nie wróciła, ale odwracając się zwiało mi okulary z twarzy. Zawracam się, kolejny raz musze gonić część grupy, kolejny raz dochodzę do nich. Proszę żeby ktoś z GPS em jechał koło mnie bo nie wiem gdzie jechać, gdzie bufet i ile jeszcze zostało. Garmin został chyba w aucie organizatora. Mam już dość rany bolą mnie jak cholera, w szczególności że wieje na nie wiatr, spływa pot i słońce praży. Ale słyszę że za 5 km będzie bufet. Jedziemy. Dojechałam zamiast złapać coś do jedzenia, próbowałam się sama opatrzeć. Wody utlenionej brak, czegokolwiek do odkarzenia brak, tylko plaster i bandaż. Został ze mną Konrad, kumpel z którym startowaliśmy <dziekuję> Zawiązał bandaż, pomógł ze wszystkim. Ruszyliśmy razem kilkanaście minut za wszystkich próbowaliśmy gonić. Po kilkudziesięciu kilometrach doszliśmy znowu ta samą grupę, którą wyprzedzałam już 2 razy.  Zaczeły się górki, a ja nic nie jedząc praktycznie przez pierwsze 1,5 h złapałam bombę. Wciągnełam 2 żele na zapas. GAMOŃ. I wten sposób ani z bomby nie wyszłam, a jeszcze brzuch mi się zakleił i dalej nic nie przyjmował. Od 80 kilometra walczyłam, żeby nie stanąć. Wszystko mnie bolało, siły nie było żadnej, zaczęli do mnie dojeżdżczać ludzie których wyprzedziłam juz kilka razy. Na szczęście dojechał empatyczny facet, z którym sobie pogadaliśmy po współczół, powiedziałam, że limit na złe rzeczy już wyczerpałam i mam zasuwać. Trochę odpoczęłam z 10 kilometrów wlokłam się jak ślimak, ale na ostatnich 10 kilometrach gdzie pokazały się krótkie mega sztywne podjazdy odzyskałam siły, brzuch się troszkę uspokoił i zaczął przyjmować chociaż izo.  Ostatecznie dojechałam jako 4 dziewczyna. Liczyłam, ze jeszcze może dogonie jepo drodze, ale na koniec Konrad powiedział mi że wystartowaliśmy za ich peletonem ponad 15 minut więc nie było szans.  Z jednej strony jestem dumna że nie wsiadłam do auta i dojechałam, robiąc mocny trening. Z drugiej strony, smutna, dojechana pod każdym względem, obolała i sama nie wiem co….  Wczoraj cały dzień zwijałam się z bólu, nie mogłam ruszyć żadną częścią ciała. Dzisiaj zaczynam funkcjonować, rany sa zaklejone wszelkimi pomocami o których mi dobre duszki powiedziały. DZIEKUJĘ. Szkoda stroju, szkoda roweru, szkoda zdrowia. TO NIE BYŁO TEGO WARTE. Biodro, przedramię, bark i kolano do wymiany. Jak na ta prędkość, jak na ten upadek to serio walnęłam chyba jak baletnica, bo mogło się to skończyć na prawdę tragicznie ! Przy czym start był w otwartym ruchu więc tym bardziej tragicznie 🙁  NIE bierzcie ze mnie przykładu, startujcie z pokorą i niech moja lekcja będzie tez lekcją dla Was 🙂 Najsmutniejsze jest to, że mój domowy KOŃ —–> czyli mój mąż @rafał korulczyk zamiast celebrować 3 MIEJSCE wśród na prawdę wyżyłowanych fajnych kolarzy, martwił się o pocharataną żonę 🙁 <3 DLATEGO POGRATULUJCIE MU CHOCIAŻ WY. <3 Do mnie trafia nagroda specjalna za CHART DUCHA i dojechanie do Mety w tym stanie ! Rowerek od Liv Polska nie jest skasowany, dojechał do mety i spisał się na medal. Dziękuje reszcie co mnie wspierają nawet w takich głupich poczynaniach jak te !  Liv Polska <> Sklep BIegacza <> NIKE <> CEP Polska <> TYR Polska <> Eko Farma Świetokrzyska <> i trener “Fabisz” Marcina z TRIWAWA <3 CZAS LECZY RANY  #wyścig #kolarstwo #szlif #biomama #dietetyk #kobietawsporcie

Zderzenie z kolarstwem – Rajdy dla frajdy 2020 Read More »

Olsztyn 2020 - ciężkie zderzenie z formą

Olsztyn 2020 – ciężkie zderzenie z formą

Nie lubię pisać relacji z zawodów, które nie idą. Mam wrażenie, że świat nie ma czasu czytać o rzeczach które nie są fajerwerkami, nie motywują, nie są czymś wyjątkowym.  Ale niestety TAK było. Już od samego początku. Do końca wierzyliśmy, może bardziej mieliśmy nadzieję, że jak się bardzo nie chce to pójdzie dobrze. Bo tak czasami się zdarza. Tym razem tak bardzo się nam nie chciało, że aż nie poszło. Piszę nam, bo takie same emocje i odczucia dokładnie miał mój Rafał.  Ale zaczynając od początku. Dlaczego Elemetal Tri Olsztyn to nie był nasz start ? Zacznę od tego, że w ogóle nie mieliśmy tam startować. Byliśmy zapisani na zawody w Brodnicy, która usytuowana jest niedaleko wiejskiego domku moich rodziców na Kociewiu, w Borach Tucholskich. Mieliśmy połączyć fajne wakacje ze startami. Ponieważ nie do końca czujemy się komfortowo podróżując w czasach PADNEMII, to zdecydowaliśmy że w te wakacje ograniczymy swoje podróże do odwiedzin znajomych, dziadków, czy domu moich rodziców właśnie na wsi na Kociewiu.  W Brodnicy podczas Garmin Iron Triathlon mieliśmy startować w niedzielę 23 sierpnia. Na 7 dni przed dowiedzieliśmy się, że start jest odwołany i jeśli chcemy gdziekolwiek startować to możemy się przepisać na Olsztyn lub Nieporęt tydzień później. Byliśmy z dzieciakami, więc trzeba było szukać nagle noclegu dla nas, dzieci i dziadków, bo startowaliśmy wyjątkowo na tym samym dystansie. Nic przyjemnego na ostatnią chwilę na Mazurach oczywiście nie było, ostatecznie więc przepisaliśmy się i zdecydowaliśmy że obrócimy te prawie 200 km w jedną stronę w jeden dzień sami, żeby już nie obciążać dzieciaków masą kilometrów.  Olsztyn odbywał się w sobotę, a nie niedzielę jak pierwotny start był zaplanowany. musieliśmy więc o 1 dzień skrócić wakacje nad morzem u znajomych, żeby w miarę się ogarnąć i o 5 rano wstać i wyjechać już do Olsztyna na start.  Zmęczeni, rano bez entuzjazmu wstaliśmy i pojechaliśmy. Wyjątkowo na zawodach nie było naszych przyjaciół, rodziny, dzieci, czy też jakieś znajomej większej bandy. Tym ciężej było wejść w mode “ścigania i fajnej zabawy”. No ale jak już wyruszyliśmy i pojechaliśmy to trzeba wystartować.  PIERWSZE ZŁE WIEŚCI – Tri Olsztyn Dojechaliśmy w miarę na czas i bez przeszkód, pomimo że pobudka była o 5-tej, a wyjazd chwilę później. Duży ukłon też w stronę LABOSPORT, że przy takich akcjach jak odwołane zawody brak karty zawodnika wydrukowanej i kombinacji co robić dalej, wszyscy bardzo przychylnie podeszli do sprawy. Praktycznie dośrody mogliśmy odwołać jeszcze nasze przepisanie się na Olsztyn (3 dni przed imprezą) i dostalibyśmy voucher na wykorzystanie za rok na innych imprezach Garmin Iron Triathlon. Pomogli nam też z kartami zawodnika, których na wsi zupełnie nie mieliśmy gdzie wydrukować. Więc na prawdę, w tej sytuacji bardzo przychylnie się wszyscy zachowali 🙂 Dziękujemy.  No ale pierwsza zła nowina została ogłoszona juz jak staliśmy w kolejce do strefy zmian. Wszystko poszło w miarę sprawnie jak na dezynfekcję, maseczki w strefie i inne korona-wirusowe-obostrzenia. Stojąc jednak w kolejce dowiedzieliśmy się, że pływanie odbywa się  ….. BEZ PIANEK ….. Szczerze, zazwyczaj ucieszyłabym się z tego. Ale odkąd mam nową piankę (Hurricane C5 od TYR Polska) i nie słodzę tu dlatego, że podjęłam z nimi wspólpracę. Podjęłam z nimi współpracę, bo najpierw przetestowałam piankę i się zakochałam. Wracając do tematu, odkąd mam właśnie tą piankę to uwielbiam pływać w piance. Jest mi serio łatwej i do tego mega wygodnie, więc pływanie w piance w końcu jest przyjemnością, a nie jakąś katorgą (pomimo że wcześniej miałam najwyższy model HUUB-a ale to jest zupełnie inna liga, bajka, czy jak to określić). Rafałowi też kupiliśmy po-testowego TYR-a na kilka dni przed zawodami, tym bardziej był on załamany.  Poza tym, mnie się zdarzało już pływać bez pianki. Sama nawet kilka razy zdecydowałam, że popłynę bez, pomimo że były dozwolone, bo takie ograniczenia dawała mi pianka, że wolałam pływać w zeszłym sezonie bez niej. Jemu nie. Tym gorzej na to zareagował, bo jest słabszym pływakiem niż ja. Ja natomiast miałam po raz pierwszy na sobie swój nowy strój triathlonowy, który nie wiedziałam jak się będzie zachowywał w wodzie, ale znając jego krój i uszycie wiedziałam, że będą kłopoty. Jest bardzo wycięty na szyi, a dodając do tego mój biust wiedziałam że nie będzie łatwo. Gdybym chociaż pomyślała o tym, że pływanie może być bez pianek, wzięłabym ze sobą zwykły strój pływacki i założyła na strój tri tak żeby obciskał mnie tam gdzie potrzeba. Stroju jednak nie miałam, a popłynąć musiałam.  Wodę przekreśliłam na samym początku, zestresowana, ale ze śmiechem, bo już nic innego mi nie pozostało stałam na starcie. Strój powciągałam tam gdzie się dało w sportowy stanik żeby jak najmniejszy balon robił się pod wodą. Nie na długo to wystarczyło, w połowie pierwszego kółka poczułam jak balon robi mi się na brzuchu, chwilę później strój się rozpiął do pasa i tak walczyłam do wyjścia z wody. Na przebiegu przez plażę do następnego okrążenia pływackiego starałam się powciskać z powrotem tu i ówdzie strój startowy, zapięłam zamek, ale niestety nie na długo to starczyło i z takim rozpiętym do połowy, łykającym masę wody strojem błagałam żeby jak najszybciej znaleźć się na wyjściu z wody. Płynęłam obok MKON-a co w innych przypadkach napawało by mnie optymizmem, ale w wodzie wiedziałam, że powinnam być znacznie przed nim. Słaba woda, ale za to szybka strefa i wyleciałam na rower. Byłam 3 dziewczyną w strefie, wybiegając z wody razem z Gosią, z którą nie raz walczyłam na zawodach.  Dla ciekawości Gosia produkuje fajne ciuszki sportowo-outdorowe, więc serdecznie zapraszam Was na jej stronę —> AYOLA SPORTSWEAR, gdzie znajdziecie nową kolekcję JOGOWO-TRENINGOWĄ. Z kodem: OLA15 macie na nią 15% zniżki. Gosia zawsze klepała mi tyłek, ale miałam nadzieję, że chociaż na rowerze mi go nie z klepie znacznie. Rower trudny, trasa mocno kręta 4 nawrotki na każdym kółku, 4 kółka, czyli w sumie 16 nawrotek. Do tego podjazd na każdym kółku, co prawda ani nie sztywny i długi, ale na tyle wymagający że sporo prędkości się na nim wytracało.  Rower poszedł całkiem ok, jak na taki rwany mocno etap. Poza tym już na rowerze czułam że nie mam tej mocy,

Olsztyn 2020 – ciężkie zderzenie z formą Read More »

castle triathlon malbork 2020 -okladka

Castle Triathlon Malbork 2020 – to był dobry start

Nie wiem czy uda mi się przelać te emocje na papier, ale postaram się.  Malbork, co prawda do samego końca nie wierzyłam, że się odbędzie. Przez te wszystkie restrykcje COVID-owe, myślałam że, za duża impreza, za dużo ludzi zapisanych. A tu LABOSPORT, Mistrzowie tegorocznego ogarniania zawodów z COVID-em na plecach, jak zwykle sobie poradzili.  Musze przyznać, że należą im się ogromne gratulację za organizację imprez w tak trudnym czasie. Nie tylko w ogóle to robili, ale też robili to z głową, zachowując, SERIO, wszystkie ważne obostrzenia, wychodząc na przeciw nowej rzeczywistości. ( no dobra dali tylko ciała z tym pływaniem bez pianek w zimnym Olsztynie 😉 hahah)  Malbork nie wiem czy miał być moim numer 1 startem. Nigdy nie patrze się ta na swoje starty według tej kategorii. Zawsze robie kalendarz gdzie startujemy i każdy jest dla mnie prawie równie ważny. Tym razem Malbork miał być miejscem, gdzie się odkuję po okropnym sezonie, który od początku szedł nie tak. Na pierwszych zawodach KOLKA i brak mocy na rowerze, drugie zawody to szlif i wypadek, 3-ie to ulatniające się powietrze ze mnie na każdym kroku. A przecież wiedziałam, że fizycznie jestem dobrze przygotowana, ba nawet lepiej niż kiedykolwiek w życiu, ale coś nie grało. Zawsze było coś nie tak. W głównej mierze razem z trenerem doszliśmy do wniosku, że to głowa płata mi figle.  Jest to pewnie temat na kolejny post ale tak na szybko analizując. Od zawsze byłam ambitna, czasami za bardzo może, ale też dokładnie wiem gdzie jest moje miejsce w szeregu i nie próbuje gór przenosić czy łamać czasów które nie są w zasięgu mojej ręki. Mam jednak taką przypadłość, że obciążam się, obarczam jakimś niewiadomo skąd ciężarem ( może z instagrama :p, pól żartem pól serio) że coś muszę. Że jeśli nie czas to miejsce muszę takie mieć, że nie może mi pójść źle, bo cóż ja Wam napiszę ?! I choć teraz pisząc to, wydaje mi się to głupie, błache i bezsensowne to jest coś, jakaś presja która nakładam na siebie przed każdymi zawodami.  Na szczęście wpadłam w dobre ręce trenerskie, które znają takie przypadki jak ja, które umieją poradzić sobie z takim przypadkiem jak ja i które wiedza co powiedzieć, jak i gdzie, żeby taki przypadek jak ja był opieprzony kiedy trzeba, a pogłaskany kiedy potrzebuje. Oprócz merytorycznego przygotowania, ma niesamowite podejście psychologiczne. Takim trenerem jest Marcin Fabiszewski – mój trener, założyciel klubu TRIWAWA.Jeśli chcielibyście z nim podjąć współpracę to teraz jest dobry moment by się do niego odezwać. Możecie się powołać na mnie 🙂 Marcina znajdziecie na FACEBOOKU i INSTAGRAMIE. Nagralismy też wspólnie podcast który możecie odsłuchać TUTAJ. Marcin prowadzi tez grupowe zajęcia na basenie w Wilanowie w Warszawie 😉 I to właśnie chyba jego esej-wiadomość w przed dzień startu rozluzowała to wszystko, co na mnie siedziało. Jego słowa pozwoliły cieszyć się tym startem. Pozwoliły wejść bez presji do wody, wyjść z niej z jeszcze większą radością i emanować nią na rowerze i biegu. Jeśli to czytasz – DZIĘKUJĘ !  Castle Triathlon Malbrork 2020 – start życia.  Skoro już wiecie co się ze mną działo przed to zaoszczędze Wam historii dotyczącej wprowadzania roweru do strefy zmian, szykowania się i innych tego typu historii które już pewnie nie raz słyszeliście, czy o nich u mnie czytaliście. Wszystko poszło płynnie bez większych problemów. Ponieważ byliśmy dosyć wcześnie przed startem, udało się też porządnie rozgrzać. Fajnie też, że Zosia pojechała z nami. Uwielbiam jak dzieciaki są na naszych startach. Zawsze robi mi się tak cieplutko i przyjemnie w serduchu.  STRATUJEMY – Castle triathlon Malbork 2020 <3  Ustawiamy się na starcie. Na szczęście Rafał zdobył mi butelkę zimnej wody żeby przelać sobie buzie, bo byłabym lekko zdziwiona wpadając do tej lodowatej wody w Nogacie. Startuję z Moniką Chodyną i Karolną Jahnz, obydwie dziewczyny dobrze znam wiem na jakim są poziomie i szczerze mówiąc raczej czuję się wolniejsza od nich więc grzecznie staję chwilkę za nimi na pływaniu. Z Karoliną pływamy podobnie, Monika odstaje w wodzie. Jednak nie po to tu przyjechałam, cały czas magluje wiadomość od trenera z dnia przed, w mojej głowie. WDZIĘCZNOŚĆ, RADOŚĆ. I z takim nastawieniem wpadam do wody chwilkę za najlepszymi. Płynie mi się super. Przełomowy trening odbyłam dwa dni przed startem. Nie ukrywam, że pływanie w piance miałam mocno spaczone moją wcześniejszą pianką. Długo nie mogłam się przestawić, że w piance mogę mieć nieograniczone ruchy, że pianka może być miękka i przyjemna.  OBECNIE PŁYWAM W PIANCE TYR POLSKA – HURRICANE C5. Po za tym dla wszystkich którzy mnie obserwują, słuchają czy czytają mam też kod rabatowy na wszystko w TYRze —-> KOD: BIOMAMA15 do zrealizowania na www.tyrpolska.pl Dwa dni przed zawodami w jeziorze z Rafałem coś kliknęło. Zamiast się męczyć jak zwykle, pomyślałam sobie: “HEJ pomyśl ze jesteś w basenie i płyń dokładnie tak jak to robisz tam”. I nagle kliknęło, zaczęłam odpływać od Rafał, tak nagle, bez wkładania jakiejkolwiek większej siły. To samo mówiłam do siebie w wodzie, płynąc w Malborku. Poszło. Płynęło mi się jak w basenie, wygodnie, swobodnie, szybko i z uśmiechem na buzi. Cieszyłam się promieniami słońca, które odbijały się na wodzie, cieszyłam się widokiem zamku Krzyżackiego i tak bujając w obłokach przepływam obok ostatniej bojki i widzę już wyjście z wody !  Co ? Z taką swobodą? EKSTRA LECIMY DALEJ Z TYM MALBORKIEM! Wychodząc z wody zobaczyłam Karolinę chwileczkę przede mną biegnącą do strefy. Strefy mam szybkie to się nie zmienia. Łapie kask, rower (tego cudownego LIV-a z którym jeszcze nie udało mi się zrobić tego o czym marzyłam, czyli rozwalić system) biegnę do belki…. jak fajnie jest być na zawodach na których wiesz gdzie co jest. Gdzie jest belka, jak mniej więcej biegnie trasa rowerowa itp. Wsiadam na LIV-ka i jazda.  No może nie tak od początku jazda, bo mam nowe buty rowerowe w których nigdy nie startowałam, wiec motam się żeby je założyć. Kibicki obok puszczają żarciki do mnie (na prawdę mnie rozbawiły dziewczyny) i “w końcu się udaje” 😉 Nogi w butach, można jechać. O dziwo, dzięki temu że tak motałam się z butami

Castle Triathlon Malbork 2020 – to był dobry start Read More »

Triathlon SOKOŁA 2020- czyli ścigamy się po pandemii. – Copy – Copy – Copy

Ta strona ostatnimi czasy nabrała trochę innej odsłony. Więcej jest tu dla Was informacji niż informacji o mnie, bo ileż można czytać o kimś, co nie ? W związku z tym zastanawiałam się czy takie relacje z zawodów Was interesują? Czy interesują Was moje zmagania, czy wolicie słuchać o imprezie, jej organizacji, trasach i o miejscu na przykład gdzie się zatrzymaliśmy na noc jadąc na taki triathlon ? Jeśli podzielicie się ze mną tym co Was interesuje w komentarzu będzie mi się o wiele łatwiej pisało kolejne relacje, o ile w ogóle chcecie Tymczasem napiszę Wam troszkę o wszystkim 🙂 Triathlon SOKOŁA – ściganie po padnemii – ORGANIZACJA Zawsze zadziwiają mnie te małe imprezy. Nie dość, że zazwyczaj są na prawdę dobrze zorganizowane, mają bogatsze pakiety startowe, wartościowe nagrody, w których skład często wchodzą też małe upominki od lokalnych firm, to jeszcze każdy z obsługi i organizatorów jest miły, uśmiechniety i pomocny. Takie odczucia zawsze mielismy po triathlonie w Okunince “Żelazny Triathlon”, takie odczucia mamy zawsze po Kraśniku “Triathlon Kraśnik”, takie mamy też właśnie po tym. Nie wiedzieliśmy o jego istnieniu, nie znaliśmy tam nikogo, tras i tego kto to organizuje. Ale szybko poznaliśmy bo PROSWIM Team pięknie oznaczony klubowymi koszulkami od razu dał się poznać. Każdy wiedział do kogo zgłosić się z pytaniem, wszyscy przemili i uprzejmi, z chęcią tez pożartowali z nami. Małe imprezy mają też tą cudowną aurę bez zadęcia, której ja osobiście w triathlonie bardzo nie lubię. Tam tak nie było, było rodzinie, wesoło i na prawdę organizacyjnie dopięte na ostatni guzik.Bardzo podobał mi się fakt, jak organizatorzy zareagowali na mały mankament strefy zmian. W sobotę widać było że zawodnicy wbiegając do strefy zmian muszą przenieść rower przez krawężnik, co nie dla każdego w tym amoku było łatwe i widoczne, niektórym rower nawet upadł bo nie zauważyli krawężnika. W niedzielę, na krawężniku leżała już mata i jakieś podkładki tak że rower spokojnie po nim przejeżdżał. Jak to się stało że Triathlon Sokoła trwał 2 dni ?? Ano po prostu dlatego, że na sobotnia imprezę pakiety rozeszły się jak świeże bułeczki, organizatorzy szybciutko podjęli decyzję, że skoro jest takie zainteresowanie robimy też imprezę 2-giego dnia, czyli w niedzielę ! 🙂 Nam udało się zapisać na niedzielę. Pierwotnie Rafał miał startować w sobotę, ale nie było juz pakietów i tu od samego początku super kontakt z organizatorami którzy starali się pomóc zorganizować nam jakiś pakiet startowy od zawodników którzy jednak nie dotrą na zawody. Znaleźliśmy jednak opiekę do dzieciaków na niedzielę, bo ciocia zgodziła się na wspólny wypad z nami, więc na szczęście nie musieliśmy korzystać z serdeczności tylko oboje wystartowaliśmy w niedzielę. PAKIETY ekstra. Bogate. Były w nich standardowo koszulki, izo i baton, fajny czepek, ale dostaliśmy też ręczniki szybkoschnące z logiem triathlonu i miód z lokalnej pasieki. Jak dla mnie bomba, w szczególności że start kosztował tylko 160 zł ! Nagrody były rzeczowe, tematyczne bo za pierwsze 3 miejsca open były BONY do decathlonu, mi się udało wygrać BON o wartości 250 zł. Poza tym ja za 2 miejsce dostałam jeszcze SMARTBAND-a, ekstra upominek od lokalnej firmy LAVARE, produkującej różne kobiece niesamowitości z lawendy. Nagrody lepsze, większe i fajniejsze niż na niektórych dużych cyklach imprez. Nie wspomnę już o pucharze i fajnych medalach 🙂 Organizacyjnie wszystko dopięte. Pływanie mega, start falowy, puszczali co 5 sek pojedynczo (myślę, że to kwestia ograniczeń), bojki duże dobrze widoczne trasa domierzona. Woda brudna ale kto patrzy na kolor wody podczas startu ;p ? Strefa zmian najszybsza w jakiej kiedykolwiek byłam, co nie oznacza że my bylismy szybcy <ha ha>. Ledwo co wybiegając z wody było się juz przy rowerze więc ani czasu na zdjęcie czepka nie było, ani na rozpięcie pianki. Wszyscy nieźle zamotani że tak szybko trzeba się rozbierać, widać to było kiedy kibicowaliśmy w sobotę. Fajna strefa kibica z leżaczkami, lodami dla dzieciaków, jedzonkiem i piwkiem dla spragnionych. Na rowerze trasa mega dobrze oznaczona, co prawda jechałam nią dzień wcześniej ale tam każde skrzyżowanie zakręt zmiana przebiegu trasy obstawiona nie jednym człowiekiem a kilkoma. NAwrotka trudna technicznie, ale dobrze oznaczona. Już na 200m metrów przed duże znaki na palikach były przy drodze. Pan z flagą w szachownicę przed belką do strefy zmian, czyli z daleka było widać że czas wypiąć buty. Bieganie trudne technicznie, aczkolwiek spodziewałam się jeszcze trudniejszego, ale bardzo dobrze oznaczone. Bieg po leśnych drogach w 2 miejscach na 5 km woda, na każdym zakręcie kilka osób z obsługi. Nie dało się zgubić. Meta na dobitkę bo ostatnie 15 metrów po piachu, ale przy tych emocjach już nie przeszkadzało 🙂 Strefa finiszera z wodą owocami i ciepłym jedzonkiem, jak to na tych lokalnych mniejszych imprezach zazwyczaj bywa. Ja daje 5+ i na pewno wracamy tam za rok ! Triathlon Sokoła – ściganie po pandemii, czyli moje zmagania Nie mam za wiele tu do powiedzenia. Odnosze wrażenie, że każdy z nas tak czeka na te starty po pandemii. Widać że większość ludzi solidnie przepracowała okres LOCK DOWN-u w Polsce i cały świat triathlonowy poszedł mocno do przodu. Widać to u facetów, u mojego Rafała w kategorii, gdzie czasy i tempa niegdyś na podium open dzisiaj dają miejsce w pierwszej 10-tce w kategorii, widać to też u kobiet. No poza mną, nie za wiele pokazałam z mojego przepracowania. Niemniej jednak jesteśmy spragnieni startów. A co za tym idzie u mnie to stres. Od kąd stałam sie osobą obserwowaną ( nawet w tak małym stopniu w jakim ja jestem) to nakładam na siebie nie potrzebną presję. POnadto nałożyłam ją teraz na siebie podwójnie, chcąc dać z siebie serio wszystko. Bo przecież cyferki na treningach ruszyły, bieganie jest szybsze rower kreci w końcu większe WATT-y. A tu proszę przyszedł Pan stres i zjadł wszystko to co wypracowałam i dodał jeszcze niedosyt i trochę wściekłości na siebie. Poza tym, że były to pierwsze zawody po rocznej przerwie, to jeszcze były to zawody na których stawiałam się po raz pierwszy w nowych barwach od stóp do głów. Nowy trener, nowy rower, nowa pianka, nowe buty, nowe izotoniki i żele, nowe wszystko poza strojem który jeszcze NOWY do mnie

Triathlon SOKOŁA 2020- czyli ścigamy się po pandemii. – Copy – Copy – Copy Read More »

Scroll to Top